W normalnych czasach nie myślimy o ubraniu w kontekście jego podstawowej, najprostszej funkcji – okrycia dla ciała przed niekorzystnymi warunkami klimatycznymi, które pomaga przetrwać. Nie mówimy o nim jako o biologicznej wręcz konieczności. W sposób jaskrawy staje się ona widoczna jedynie w skrajnych sytuacjach. Takimi w czasie okupacji było życie w getcie, uwięzienie w obozie koncentracyjnym lub więzieniach niemieckich oraz łagrach i więzieniach sowieckich.
W czym się to przejawiało?
Jerzy Stuhr w swojej książce „Stuhrowie. Historie rodzinne” wspomina swojego dziadka, właściwie brata swojego dziadka, Oskara Stuhra, gwiazdę krakowskiej palestry. W czasie II Wojny Światowej był on więźniem: najpierw obozu przejściowego w Wiśniczu, a następnie Auschwitzu. W czasie tych strasznych lat prowadził potajemnie pamiętnik, z myślą, o tym że będzie to dokument udowadniający, czy też pomagający udowodnić winę oprawcom. Miał być bezpośrednim świadectwem zbrodni na ludzkości i poszczególnych opisanych w nim osobach. Stąd niezwykła szczegółowość zapisków. Aresztowanie Oskara Stuhra nastąpiło 6 listopada 1939 roku w ramach akcji Sonderaktion Krakau. Miała ono na celu pojmanie profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz Akademii Górniczo-Hutniczej, a także przedstawicieli palestry krakowskiej oraz intelektualistów. Zostali oni zwabieni na fikcyjny wykład „zorganizowany” przez Niemców na Uniwersytecie, na który byli specjalnie „zapraszani”. Adwokat opisuje sceny zrywania eleganckich ubrań, w których zostali pochwyceni krakowianie i wydawanie im więziennych strojów w zimie 1939 roku w obozie przejściowym w Wiśniczu, dokąd wraz z częścią z więźniów została wywieziony. Spróbujmy to sobie wyobrazić: oto przed nami elegancko ubrani, przedstawiciele polskiej elity, ludzie zamożni, szanowani … Zanim znaleźli się w tym okrutnym miejscu przyszli na wykład na uniwersytet, jesienią – założyli więc ciepłe palta, nierzadko z kołnierzami z futer, eleganckie garnitury, zapewne trzyczęściowe, piękne, uszyte na zamówienie skórzane buty, eleganckie kapelusze, rękawiczki, szale. W Wiśniczu jest zimno. Zostają odarci z zapewniających im ciepło strojów i zmuszeni do noszenia przypadkowo wydanych więziennych ubrań: za krótkie spodnie, za długie bluzy, w ramach represji i dla zabawy oprawców nie otrzymują żadnego ciepłego okrycia. Część z nich dostała za to za zadanie odśnieżania terenu więzienia – gołymi rękami. Przeżycie w takich warunkach gwarantował tylko ruch i ewentualnie praca pod dachem. Scena z ubraniami jest detalicznie wręcz opisana w pamiętniku. Ubranie dla Oskara Stuhra jest w niej bowiem symbolem zmiany jego statusu z zamożnego, bezpiecznego człowieka na osobę, której egzystencja zależy od widzimisię zbrodniarzy. A przetrwanie biologiczne ma zapewnić mu cienkie płótno więziennego pasiaka.
Tarczą ochronną stały się obozowe pasiaki dla siedemnastoletniej Tereski Tomaszewskiej (później Jakuczyn rocznik 1928) wybitnej polskiej charakteryzatorki, jednej z bohaterek mojej książki „Elegantki. Moda ulicy lat 50. I 60. XX wieku”.
W czasie naszej pracy kilkukrotnie mówiła mi o swojej wdzięczności dla dziadka jej sąsiadki, pani Uli Kaczyńskiej. Mężczyzna spotkał ją na ulicy w Łodzi, w dniu, w którym udało się jej wrócić z obozu koncentracyjnego w Magdeburgu, po jego wyzwoleniu. Gdy ją rozpoznał – ucałował serdecznie i odprowadził do domu. Cieszył się z jej widoku i smucił opowiadając o tym, co działo się w jej rodzinnym domu po jej pojmaniu w łapance- ojciec Teresy został zamordowany w obozie w Radoszycach. „Normalne zachowanie” – odpowiedziałam. „Nie”. Stanowczo zareagowała na to stwierdzenie pani Teresa.
„Czy wiesz, jak ja wyglądałam? Miałam na sobie śmierdzący obozowy pasiak, nie myłam się, miałam strupy i wszy w głowie. Zrobiłam to specjalnie, aby nie zgwałcili mnie w drodze do domu ani ukrywający się faszystowscy żołdacy ani czerwonoarmiści. Byłam wstrętna, odstraszająca. On, ten pasiak, mnie uchronił”
Te dwie opowieści pokazują, że teza o biologicznej roli ubrania w czasie II Wojny Światowej jest jak najbardziej uzasadniona. Ale to nie była jedyna jego rola.
Doszła do tego jeszcze moda, rozumiana jako styl ubierania się, określający osobowość, nie tylko właściciela ubrań, ale społeczeństwa, podkreślająca styl życia jego poszczególnych klas oraz aspiracje. Było to widoczne także w Getcie Warszawskim.
Oto latem 1941 roku wszedł do niego Georg Willie ze swoim aparatem fotograficznym. Uwiecznił nim: nędzę, śmierć, próby przetrwania, ale także portrety tych, którzy wkrótce mieli odejść na zawsze. Zafascynowały do Warszawianki-Żydówki walczące o siebie i swoja godność: czyste, schludne, wręcz starannie ubrane. Ich sposób na otaczający je koszmar. Sposób, który miał pomóc doczekać ratunku …



Doczekała go Ewa Kurc i jej siostra Salusia Buchman z domu panny Drewnowskie. Deportowane na Majdanek, przeszły przez Auschwitz i Ravensbruck. Piękne zdjęcie Ewy stało się jednym z wizualnych symboli warszawskiego Getta. Zdjęcia pochodzą ze zbirów Imperial War Museum.

Dowód na wolę walki oraz kontynuowania przedwojennego stylu życia w możliwym za okupacji zakresie
Projektant Mody Polskiej i legenda polskiej mody Jerzy Antkowiak (rocznik 1935) doskonale pamięta swoją piękną i młoda mamę Zofię Antkowiakową oraz „ciocię” Agnieszkę Nowicką (obie damy z rocznika 1913) swoją ukochaną opiekunkę. Matka projektanta była niebywale utalentowana plastycznie i manualnie: w klasztorze, w którym się wychowywała nauczyła się szyć i haftować i do zamążpójścia utrzymywała się z pracy swoich złotych rąk. Nieskazitelny gust sprawił, że przed wojną prowadziła pracownie kapelusznicze. Kontynuowała te działalność w czasie okupacji. Otworzyła pracownię w Mińsku Mazowieckim, do którego została przesiedlona wraz z synem i ciocia Agnieszką, swoją opiekunką. W Warszawie poszła na kurs kapeluszniczy oficjalnie zorganizowany przez cech rzemiosła pod auspicjami władz niemieckich. Niemcy dopuszczali bowiem Polaków do kursów zawodowych, gdyż zabrakłoby im rąk do pracy. Zachowało się zdjęcie z dyplomu, na którym widać uczestników kursu. Wszyscy są niezwykle elegancko ubrani! Był to wyraz talentów i przedsiębiorczości świeżo upieczonych kapeluszników.
Rzemieślnicy z branży mody mieli dla kogo pracować. Kobiety i mężczyźni dbali o siebie, a strój stawał się w ich rękach bronią psychologiczna, pokazywali, że nie są odrażający i brudni, jak chcieli widzieć ich Niemcy. Demonstrowali swoją wolę przetrwania, a militarne akcenty na ubraniach czy ich „militarny” fason był nie tylko efektem konieczności przerabiania mundurów na stroje cywilne, ale także czytelnym znakiem dla ulicy, że trwa podziemna walka zbrojna przeciwko Niemcom. Elegancję warszawiaków wyraźnie widać na zdjęciach zrobionych w czasach okupacji. Fotografie pochodzą ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego. W stolicy działało w czasie okupacji 5 atelier krawieckich w stylu francuskiego haute couture ze sławną „Falbanką” Zofii Hebdy na czele. Niezłomna ta dama uważała, że „wygląd zewnętrzny jest miara kultury i zaradności” i w warunkach ostrej i ścisłej reglamentacji urządziła na początku stycznia 1944 roku – pokaz mody z okazji otwarcia salonu w nowym miejscu przy ulicy Czackiego 14/6.
O elegancję dbały nie tylko mieszkanki stolicy. Na zdjęciach rodzinnych Jerzego Antkowiaka widać elegancko ubraną mamę i jej przyjaciół w Mińsku Mazowieckim oraz ciocię Agnieszkę, która urodziła się w Wielkopolskiej wsi, a chodziła na co dzień w eleganckim, uszytym przez krawca płaszczu.
Było biednie, czasem bardzo, ale nie brakowało fasonu!



Zdjęcia ze zbiorów Jerzego Antkowiaka pochodzą z książki Jerzy Antkowiak, Agnieszka L. Janas, Antkowiak. Niegrzeczny chłopiec polskiej mody, Bukowy Las, 2015
Dbały o to publikacje, które podpowiadały w jaki sposób przerabiać ubrania i wykorzystywać to, co jest w domu: koce, zasłony, a nawet męskie szlafroki wełniane. Najważniejsze wśród nich były: „Pani modna i praktyczna” (1941-42) Małgorzaty Duchnowskiej, „To pani musi wiedzieć” Elżbiety Żernickiej i zbiorowe wydawnictwo „Fabryka w domu”.
Tak wspomina szycie w czasie okupacji Ryszard Janas ( ur.1933 rok) Warszawiak, dźwiękowiec w Polskim Radiu. Który dużą część życia zawodowego związany był z ”Trójką”. W cywilu mój teść.
„Moja mama Stanisława, gdy była młodą dziewczyną, odbyła naukę w zakładzie gorseciarskim. Potrafiła uszyć każdy rodzaj bielizny, ale także sukienki, bluzki. Nie znała natomiast krawiectwa ciężkiego. Gdy wyszła za mąż i urodziła dwójkę dzieci przestała szyć zawodowo, ale w domu zawsze była maszyna do szycia i wykorzystywała ją do obszywania naszej rodziny. Szyła także dla sąsiadek i innych pań, które przychodziły do domu na przymiarki. Zapamiętałem to, bo byłem wtedy wyrzucany z domu, aby panie mogły swobodne się rozebrać. (…)W 1939 roku mój Ojciec Piotr został zmobilizowany i walczył w Kampanii Wrześniowej, w czasie której został ranny bagnetem i z pola walki został zabrany do obozu jenieckiego dla podoficerów – stalagu. W domu nastały ciężkie czasy, aby nas utrzymać, Mama wróciła więc do wykonywania zawodu gorseciarki i szwaczki. Miała talent – szyła nowe ubrania, ale przede wszystkim przeszywała i nicowała, potrafiła ze starego ciucha uszyć całkiem przyzwoitą odzież. Korzystaliśmy z tego także my.”**
Ostatni raz Jerzy Antkowiak widział swoja mamę 26 lipca 1944 roku.
6 dnia po rozmowie wybuchło Powstanie Warszawskie.
„Mama wezwała do siebie mnie i ciocie Agnieszkę. Spotkanie wyznaczyła na Dworcu Wschodnim. Niemalże w przyfrontowych warunkach podróż okazała się trudniejsza niż kiedykolwiek dotąd. Od Rembertowa nie było już puszczanych pociągów do Warszawy. Co zrobili więc sławni z przedsiębiorczości Warszawiacy? Na Dworzec Wschodni pasażerowie dotarli z fasonem – zdobytą gdzieś drezyną! Na peronie czekała już Mama, uroczysta, poważna. Ubrana była pięknie: miała kapelusz słomkowy, letnią sukienkę z żabotem, mitenki z koronki na dłoniach i portfelową torbę-płastugę wsuniętą pod pachę. Warszawska damulka! Przemówiła do dziewięciolatka jak do dorosłego mężczyzny. „Synu, musisz teraz podjąć bardzo ważną decyzję. Coś wydarzy się w najbliższym czasie w mieście. Zatem: czy zostajesz ze mną w Warszawie, czy też wracasz do Mińska z „ciocią” Agnieszką?” Odpowiedziałem, że wracam do Mińska. Mam tam: kolegów, szkołę, handluje z Jasiem Chłopikiem pestkami w pociągach. Ale tak naprawdę to nie to było powodem decyzji … Chciałem jeszcze raz przejechać się drezyną. O, jak mi się to podobało! … Mama przeczuwała, że idą wielkie zmiany. Jak odjeżdżaliśmy to stała na peronie długo i patrzyła za nami. Wtedy widziałem ją ostatni raz. Zapamiętałem piękną i poważną młodą kobietę”.***
Powstanie Warszawskie
Od jakiegoś czasu panuje moda na modę w Powstaniu Warszawskim. Szczerze mówiąc – nie dziwię się. Walczyć do Powstania poszli głównie ludzie w sile wieku i młodzi, czasem nastolatki. Ubierali się i dbali o siebie przed wojną i w czasie okupacji, cóż zatem dziwnego, że, przynajmniej w pierwszych dniach zrywu, wyglądali jak n:a wycieczce, spacerze, popołudniowym wyjściu na miasto? Ludzie bili się w tym, w czym zastała ich godzina „W”.
Beata Tyszkiewicz wspomina swojego tatę.
„Mój ojciec Krzysztof Tyszkiewicz przywiązywał wagę do swojego wyglądu. W czasie Powstania Warszawskiego dzielnie walczył na Woli ubrany we … flanelowy garnitur i łososiowe, irchowe rękawiczki! I w tych rękawiczkach zdobył niemiecki czołg i został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari. Przestrzegał zasad nawet w czasach okupacji. I tak go zapamiętali towarzysze walki.”*
Moim zdaniem najpiękniejsze zdjęcia dziewczyn-żołnierek Powstania Warszawskiego wykonał Eugeniusz Lokajski ps. „Brok”****. Trzy prezentowane portrety są dla mnie najbardziej wstrząsającym świadectwem Powstania. Nie dlatego, że pokazują makabrę, strach i zniszczenie. Przeciwnie. Utrwalone zostały na nich ulotne chwile: nadziei, młodości, może nawet radości. Zdjęcia Broka pochodzą ze zbiorów Muzeum Powstania Warszawskiego.
Bożena ma bardzo kunsztowną fryzurę ułożoną z zaplecionych w koronę warkoczy nad czołem i włosów puszczonych luźno na plecy. Nosi elegancką bluzkę koszulową.

Znowu na uwagę zasługuje modna fryzura w ułożone grzebieniem fale. Zdjęcie świadczy też o wielkiej empatii i miłości Hanki do zwierząt, których los w Powstaniu był nie mniej bolesny i tragiczny niż mieszkańców miasta.

Moje ukochane zdjęcie. Do dziś nie udało się ustalić kogo przestawia. Nazwałam ją Warszawianką. Jest piękna współczesną urodą. Bardzo młoda. Ile może mieć 20 lat? Pochodziła z zamożnej rodziny. Świadczy o tym drogi zegarek na lewym nadgarstku, pierścionek oraz brylantowe kolczyki, których błyski przez chwilę odrywają ją od koszmaru i pozwalają wrócić wspomnieniami do normalnego życia. Zdjęcie zostało zrobione na zbombardowanej właśnie ulicy Złotej w dniu 15 września, gdy gasła nadzieja. Ale przecież Warszawianka potrzebowała tej puderniczki. Kilka dni później zginął Brok. Nie zdążył opisać fotografii.

Od wyzwolenia ziem Polski spod okupacji niemieckiej do 1954 r.
Wyzwalanie ziem polskich (zaczynając od terenów, które na mocy umów zawartych przez Rosję Sowiecką, Stany Zjednoczone i Anglię w Teheranie i Jałcie) nie wróciły do Polski, po pozyskane na mocy owych porozumień „Ziemie Odzyskane”), spowodowały, że ludzie zaczęli na nowo organizować swoje życie. Szybko okazało się jak zwodnicza była pierwsza radość. Stalinizm chciał zunifikować wszystko i każdego sprowadzić do jednego poziomu wyznaczanego zbrodniczą sowiecką ideologią walki klas. Moda była więc jego naturalnym wrogiem. Jak się okazało – nie do pokonania. W czasach stalinizmu, a potem pełzającego komunizmu i Gomułkowskiej małej stabilizacji, stała się jedną z broni w walce z brutalnymi próbami zniszczenia wszystkiego, co wiązało się z kulturą narodową, ale także tradycją i stylem życia społeczeństwa przedwojennej Polski: arystokracji, inteligencji, rzemieślników, zamożnych rodzin chłopskich.
Początkowo brakowało w zasadzie wszystkiego, oprócz pomysłowości. Kwitł handel, czasem
nielegalny szmugiel, któremu Jadwiga Mazurek (1943 rok), moja mama, zawdzięcza – pierwszy ukochany strój.
„Miałam wtedy 5 lat. To był przedwojenny elegancki komplet składający się z wełnianego płaszczyka w kolorze wina i kapelusika wiązanego pod brodą z rondem-budką. Jak to możliwe, że uchował się przez wojnę nienaruszonym stanie? Do Czerwińska nad Wisłą, małego miasteczka w którym się wychowałam, przywiózł go ktoś, kto oferował tzw. szmuglerkę, czyli materiały i ubrania. Nie pamiętam jakie nosiłam do niego buciki, nie pamiętam sukienek z wczesnego dzieciństwa, ale ten płaszczyk po prostu uwielbiałam. Pamiętam też, że miałam bardzo ładne materiały na sukieneczki. Skąd? Moja mama pracowała w domu dziecka u księży Salezjanów z Janiną Jamiołkowską, rodowitą Warszawianką. Jej mąż zginął w Powstaniu, została z synem sama. Znalazła schronienie w Czerwińsku. Wtedy mieszkało tu dużo osób, które opuściły Warszawę po Powstaniu i nie wróciły jeszcze do ruin domów. Pani Jamiołkowska to była przedwojenna dama, prawdziwa elegantka, która nawet w tych trudnych warunkach lubiła się ubrać. Kupowała od tych szmuglerek ładne materiały i zawsze brała metr albo 1,5 m więcej. Po uszyciu sukienki przychodziła do mojej mamy i mówiła, że znowu jej zostało sporo tkaniny. Oddawała jej odcięty duży fragment materiału oraz wszystkie kawałki, z których krojono części sukienki. Tłumaczyła, że kupiła więcej materiału, bo nie umiała zdecydować się na fason. Teraz wiem, że robiła to celowo, aby mi dać nową sukienkę. Zawsze szyła przecież takie same proste wzory sukienek, spódnic czy bluzek, bo była duża i masywna. Wiedziała, że mama wychowuje mnie sama i nie jest jej lekko. Chciała mi dać coś z serca. Takie czasy, że dzielili się z innymi ludzie, którzy sami mieli niewiele.”*
Przerabiało się to, co ocalało z wojny. Talent krawców i krawcowych był na wagę złota. Tak wspomina to Teresa Tomaszewska-Jakuczyn.
„Pod koniec lat 40 i na początku 50 nie było sklepów, tkanin ani przemysłu odzieżowego. Szyło się samemu albo zamawiało u krawcowej. Miałam bardzo dobrą krawcową, panią Przybyłową. Chodziłam do niej razem z moją ciotką, siostrą ojca, która ubierała się u niej jeszcze przed wojną. W moich oczach pani Przybyłowa była cudotwórczynią! Potrafiła wyczarować wspaniałe rzeczy z innych ubrań. Przerabiała mi np. stare przedwojenne ubrania, które uszyte były z wysokiej jakości materiałów. Szczególnie piękne były suknie moich ciotek; pochodzę z zamożnej rodziny łódzkiej. W szafach sióstr mojego ojca zostało wiele wspaniałych ubrań, które od nich dostawałam. Przychodziłam i prosiłam: „Pani Przybyłowa, nie mam się w co ubrać”. Zawsze wtedy pytała: „Pokaż, co masz? Co mi przyniosłaś do roboty?” Oglądała i mówiła: „Coś wymyślę. Przyjdź za tydzień”. Znała moją miarę i zawsze potrafiła wyczarować ładne rzeczy.”*
Z pomocą polskiemu społeczeństwu ruszyły: Międzynarodowy Czerwony Krzyż, rodziny, które mieszkały zagranica oraz UNRRA. Ta ostatnia była tak ważna, że zwano ją z sympatią „Ciocią Unrą”. Ubrania, buty, torebki sprzedawane były przez beneficjentów tych darów na bazarach. Przejęcie władzy przez partie komunistyczną i utworzenie rządu na czele z prosowieckim Bolesławem Bierutem sprawiło że w ministerstwach i urzędach pojawili się nowi ludzie reżimu. Daniel Truszkowski (1942 rok, technik odzieżowy z 39 letnim stażem pracy. Dyplom czeladnika zrobił w 1962 r. oraz dyplom mistrzowski w 1970 r. Pracował w Centralnym Związku Spółdzielczości Pracy) przytacza fakty, które poznał, gdy zaczął uczyć się i pracować w Warszawie w 1959 roku.
„W spalonej Warszawie brakowało wszystkiego, a głównie lokali na zakłady pracy rzemieślniczej i materiałów. Powstające w Warszawie ministerstwa i instytucje starały się pomóc swym pracownikom w zaspokojeniu ich potrzeb odzieżowych. Organizowały więc warsztaty krawieckie, we własnych pomieszczeniach, w których dana instytucja zaopatrywała usługodawcę w materiały i dodatki. Urzędy zawierały także z krawcami umowy na wyłączne świadczenie przez nich usług dla ich pracowników. Umowa taka zawierała z góry ustaloną cenę, czasem wręcz symboliczną, dla tych urzędników, których nie stać było na uszycie ubrania. Akcję tę zakończono pod koniec 1947r.”**
Członkowie ówczesnej władzy opływali natomiast w luksusy. W ich wspomnieniach przewijają się opowieści o krawcach przejeżdżających do rządowych willi w Konstancinie na miarę.
Moda stała się nowym otwarciem dla osób, które po traumatycznych przeżyciach chciały i mogły wracać do normalnego życia: do szkoły, pracy, rodziny … Niezłomny duch Warszawianek sprawiał, że dosłownie na gruzach zaczęły powstawać zakłady świadczące usługi krawieckie i upiększające. Jak na sławnym zdjęciu Zofii Chomętowskiej.

Po latach spędzonych w pasiakach ładne ubrania stawały się po prostu codzienną radością. Zwracano uwagę na ich estetykę, praktyczną stronę wyrażającą się jakością tkanin i wykonania oraz na to, aby posiadane rzeczy pasowały do siebie. Jednym z symboli mody początku lat 50 są buty na drewnianych podeszwach oraz spódnice i sukienki solejki. Opowiada o nich Teresa Tomaszewska-Jakuczyn.
„Pod koniec lat 40 przeważnie szyło się dwuczęściowe ubrania: bluzki, spódnice. W latach 50. były bardzo modne kloszowe, plisowane spódnice tzw. solejki. Były odcięte od talii, dopasowane do bioder, a dalej szły zaprasowane plisy. Nie były one zaszyte, tylko specjalnie prasowane. Moda na takie spódnice bardzo długo się utrzymała. Bardzo modne były też garsonki. Składały się z krótkiej góry i spódnicy z całego koła do pół łydki. Najczęściej miały dodatkowo fałdę z przodu i z tyłu. Miałam taką garsonkę z pepitki. Młode dziewczyny, jak chciały się ubrać odświętnie, to zakładały czarne spódnice i białe bluzeczki, które miały płaskie, okrągłe kołnierze, karczek w drobne szczypanki i falbanki u rękawków. Tak ubrana chodziłam z wizytą, tak też poszłam na zakończenie szkoły. Do tego zakładało się zamszowe drewniaki. To były piękne zamszowe buty bez pięty na wysokich obcasach. Miały podcięcie pod palcami, aby można było w nich chodzić. Bardzo je lubiłam, były ciepłe, wygodne, umiałam w nich poruszać”.*

Gdy jest potrzeba – znajdą się sposoby, 1954 -1960
Symbolami mody tego okresu i jej znaczenia w życiu stali się: projektantka Barbara Hoff i Leopold Tyrmand pisarz, znawca jazzu, legenda Warszawy. W trwające osiem lat małżeństwo, od 1958 do 1966 roku, połączyła ich miłość do mody i nienawiść do reżimu.
„Jestem jedynym projektantem na świecie, który nie szyje. Mam „igłowstręt” od dziecka. Dla mnie nawleczenie igły jest wydarzeniem. Nawlekam ją może raz na ćwierć wieku. Zajęłam się modą z zupełnie innych powodów niż większość projektantów – w wyniku przemyślenia sprawy na zimno, jak tu gryźć „przyjaźń polsko-radziecką”. Wyniosłam z domu etos inteligencji, który nakazywał mi robić coś dla kraju. Pochodzę z rodziny, gdzie przy stole rozmawiano tylko o polityce. Zaczęłam więc zastanawiać się, co dla Polski robić, aby tu nie było takiej cholernej rusyfikacji. Trafiłam na okres stalinowski, najgorszy – właśnie zdałam maturę i nie mogłam dostać się na studia, bo mój tatuś był adwokatem. Patrząc na otaczający świat, a on wyglądał dość kaprawo – ja jestem z Katowic, gdzie wyglądało to bardzo kaprawo – pomyślałam: a może od strony mody i ubrań to użreć? W 1954 roku zwróciłam się do „Przekroju”. Miałam dwa czy trzy pomysły, jak zrobić coś z niczego. Janka Ipohorska, dziennikarka, która przy okazji pisała o modzie z radością podchwyciła mój pomysł. Oto pojawiła się bowiem osoba, która mogła pomóc jej w pracy. I tak się zaczęło” – mówi Barbara Hoff, pierwsza powojenna projektantka mody w Polsce”.*
Barbara Hoff jest autorką legendarnego pomysłu, wręcz symbolu przemyślności Polek w dążeniu do uzyskania modnego wyglądu. Na łamach „Przekroju” pokazała jak przerobić tenisówki na modne baleriny (wówczas pisane „baleryny”), zwane też „trumniakami”. Wystarczyło kupić białe płócienne tenisówki, wyciąć część z dziurkami na sznurówki, obszyć wycięcie tasiemką i pomalować na czarno np. tuszem lub wypastować pastą do butów. Od dnia publikacji tekstu Polki zaczęły przerabiać buty. Tak wyprodukowane pantofle brudziły stopy, ale co tam. Były modne! Kolejnym pomysłem projektantki było stworzenie chustki na głowę z ufarbowanej gazy kupionej w aptece.
Do tego dochodziły wspaniałe stroje oglądane w gazetach, projektowane dla Mody Polskiej oraz łódzkiej Telimeny. I fotografowane przez profesjonalnych fotografów. Ewa Maria Morelle (Frykowska) nosi wspaniałe ubrania Telimeny, a fotografował ją Jerzy Neugebauer. *






Apetyt rósł w miarę jedzenia. Zaczęła projektować ubrania. Pierwsze sesje zdjęciowe do „Przekroju” robiła z koleżanką za własne pieniądze. Kupowały w hali w Katowicach tkaniny i krawcowe szyły z niej modne ubrania według rysunków Hoff. Potrzebowała modelek. Na pokazie Mody Polskiej zobaczyła kilkunastoletnią, śliczną Grażynę Hase. Jadwiga Grabowska, założycielka Mody Polskiej, wyrzuciła ją z grupy zaraz po tym pokazie. Zatem – zaproponowała jej współpracę. Grażyna Hase zaczęła pomagać także w szykowaniu strojów do zdjęć. Czasem były to tylko skrojone części ubrań pospinane szpilkami.
Rok 1954, w którym Barbara Hoff pokazała jak własnym sumptem stworzyć modne buty, był w polskiej literaturze i historii mody znamienny i ważny. Oto, pozbawiony przez komunistów środków do życia, mieszkający w ciasnym pokoiku w hotelu YMCA, 33 letni Leopold Tyrmand zaczyna pisać „Dziennik”. Wyłania się z niego obraz człowieka dbałego o wygląd i czułego na punkcie mody i elegancji. Było to dla niego tak ważne, że szczegółowo opisuje w co ubrane były osoby, z którymi rozmawiał. Niemalże od pierwszej karty wspomnień.
Czy eleganckie dziewczyny, młode kobiety, „Polskie Róże” świadomie walczyły z komunizmem strojem? W ich wspomnieniach nic nie wskazuje na taki tok myślenia, świadomą postawę. Jednak determinacja w dążeniu do zachowania elegancji wpojonej im w domu była jednym z czynników sprzeciwu przeciwko szarzyźnie, bylejakości i równania wszystkich w dół.
Włożenie modnego stroju wiązało się z wieloma wyrzeczeniami, wymagało sprytu i kreatywności. Zaczynało się od zdobycia tkaniny na ubranie. Mogło być nią wszystko np. kotara, jak we wspomnieniach Krystyny Mazurówny, lub haftowana, batystowa zasłonka z okna w kuchni. W późniejszych czasach zdobywano także tkaniny, buty i dodatki w komisach lub kupowano je za uskładane pieniądze w Pewexach. Z komisu pochodziły buty. Te ostanie szyto także na miarę – w Łodzi w pracowni sławnego Gajderowicza, w Warszawie u: Brunona Kamińskiego, Jana Kielmana, Golcowych, Śliwki.
Najcenniejszym skarbem każdej Elegantki i Eleganta był adres i sympatia dobrej krawcowej lub krawca. Osoby te były tak ważne, że wspominając je po 50 latach wiele z bohaterek podaje ich imiona i nazwiska. Legendą obrosła pani Komanowa w Łodzi. Wspomina ją bardzo duża liczba jej wdzięcznych klientek.
Wiele dziewczyn i chłopaków nauczyło się szyć amatorsko, tak jak Jolanta Plenzner, która korzystając z wykrojów zamieszczonych w Filipince kompletowała sobie całą garderobę: od kostiumu kąpielowego po zimowe palto. W kostiumiku własnej produkcji wyglądała tak świetnie, że została sfotografowana na ulicy Warszawy, a zdjęcie to nalazło się na okładce „Stolicy”.

Elegantki, dżentelmeni i dandysi oszczędzali na czym się dało, aby pięknie wyglądać. Jadwiga Mazurek zamiast mebli do otrzymanego właśnie sublokatorskiego pokoiku – kupiła sztuczne futro. Borykający się z niedostatkiem Leopold Tyrmand wydaje ostatnie pieniądze na poprawki koszul u sławnego przedwojennego krawca.
Jeszcze w czasie wojny, jako gzik, nauczył się szyć Antoni Jan Dziatkowiak, profesor sławy chirurg naczyniowy i kardiochirurg transplantolog. Umiejętność ta służyła mu także w pierwszych latach po wojnie.
„W czasie wojny byłem w okresie największego wzrostu, a ponieważ jestem najmłodszy w rodzinie – wszystko musiałem nosić po bracie. Były to już rzeczy znoszone, wyświecone. Nie do przyjęcia. Bolało mnie to do tego stopnia, że jako chłopiec potrafiłem spruć ubranie całkowicie, wyprać, wyprasować i sam sobie na maszynie uszyć z tego pasujące na mnie np.: marynarkę, spodnie, koszulę. Unas w domu była maszyna do szycia Singer. Nie było to nic nadzwyczajnego, ponieważ w Mosinie (pod Poznaniem – AJ) na maszynie szyły wszystkie kobiety, także moja mama, babcia, ciocia. Podpatrywałem jak ta maszyna działa, było to dla mnie fantastyczne urządzenie. Dzięki nabytej umiejętności wynicowywałem sobie ubrania po bracie. I dopiero wtedy mogłem je włożyć i pokazać się ludziom na oczy. To była Wielkopolska – tradycyjnie czysta i schludna – ludzie dbali o higienę, ale długo było bardzo trudno o zaspokojenie potrzeby posiadania estetycznego stroju. Nawet po wojnie. Na szczęście otrzymywaliśmy wtedy pomoc amerykańską z UNRRA-y. W paczkach były mundury wojskowe i koce ze szpitali wojskowych, które trafiały do naszych szpitali. Udało mi się przekonać administratora szpitala w Poznaniu – w którym potem pracowałem! – i kupiłem 2 koce. Co to były za koce! Z fantastycznej wełny nowozelandzkiej. Z tych koców uszyłem sobie jupkę – po poznańsku to oznacza przedłużoną kurtkę. Miałem więc ciepłe i ładne okrycie na zimę”.**
Do krawcowych dziewczyny chodziły z gazetami pod pachą. Na okładkach miesięczników: „Film” (wydawany od 1946), „Ekran” (w dystrybucji od 1957 roku) i „Kino” (w kioskach od 1966 roku) publikowane były zdjęcia młodych polskich aktorek. W 1959 roku konkurs „Piękne dziewczęta – na ekrany!” zorganizowany przez „Film” wygrała młodziutka Ewa Wiśniewska, która zdawała sobie sprawę, że jest wzorem do naśladowania. Sama też inspirowała się modnymi dziewczynami spotykanymi na Krakowskim Przedmieściu i Nowym Świecie oraz zdjęciami włoskich gwiazd kina. Do legendy przeszły okładki „Przekroju” ze zdjęciami „kociaków”. Były na nich m.in.: Teresa Tuszyńska, Ewa Krzyżewska, Beata Tyszkiewicz, Barbara Kwiatkowska.
Ewa Wiśniewska, fot Tadeusz Kubiak z Agnieszka L. Janas „Elegantki. Moda ulicy lat 50 i 60. XX wieku”

Modne stroje zdobyte dużym nakładem sił i środków były tak ważne, że na podstawie wspomnień wówczas młodych dziewczyn i chłopaków można odtwarzać ich ubrania! Zapamiętane zostały bowiem nie tylko okoliczności ich powstania, ale także detale kroju.

Iza Pieńkowska, aktorka, modelka Telimeny, gwiazda okładki książki „Elegantki. Moda ulicy lat 50. i 60. XX wieku”. Fot Jerzy Neugebauer
Pochodzenie cytatów i zdjęć:
* Agnieszka L. Janas, Elegantki. Moda ulicy lat 50. I 60. XX wieku, Wydawnictwo Bosz, Lesko 2014.
** Agnieszka L. Janas Dandysi i Dżentelmeni, Sophisti Books, 2016 .
*** Jerzy Antkowiak, Agnieszka L. Janas, Antkowiak. Antkowiak. Niegrzeczny chłopiec polskiej mody. Wydawnictwo Bukowy Las, planowany termin publikacji wrzesień/październik 2015 rok.
„Brok”
**** Eugeniusz Zenon Lokajski „Brok” urodził 14 grudnia 1908 w Warszawie. Przed wojną był znanym sportowcem lekkoatletą: mistrzem Polski w rzucie oszczepem, pięcioboju i dziesięcioboju oraz wicemistrzem w skoku wzwyż. Brał udział w olimpiadzie. Ukończył studia w Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego w Warszawie. Walczył w Kampanii Wrześniowej. W czasie Powstania dowodził batalionem kompanii sztabowej „Koszta”. Zajmował się dokumentacją fotograficzną przebiegu walk oraz zbrodni dokonywanych przez wojska niemieckie. Wykonał ponad 1000 zdjęć. Zginął 25 września pod gruzami domu przy ul. Marszałkowskiej 129. 2 sierpnia 2009 roku został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.